"Dzień Niepodległości - Odrodzenie" - kobieta prezydent? (ocena 3/10)
To już przynajmniej trzeci film spłodzony w ostatnich tygodniach w Stanach, który podprogowo przyzwyczaja do kobiety - prezydent USA. Była animowana Odlotowa przygoda, jest w kinach kolejna część Nocy Oczyszczenia, no i właśnie omawiane dzieło. Jednak lewicujące Hollywood musi się na maksa obawiać Trumpa, żeby tak nachalnie przyzwyczajać rodaków do wyboru kobiety. A żeby im się noga podwinęła w tym planie, jak rok temu mainstreamowi w Polsce.
Niestety w sferze produkcyjnej nowa wersja Dnia Niepodległości jest fatalna. Emmerich – w końcu reżyser płodny i pomysłowy – tym razem tworzy słaby film z kliszy innych tego typu obrazów. Nawiązania do klasyków gatunku są tak nachalne, że aż boli. Czego tutaj nie mamy? I „Gwiezdne Wojny, i „Obcy”, i „2012”, i „Odyseja kosmiczna”. No i oczywiście jedynka Dnia Niepodległości.
Sama fabuła jest absolutnie nieznośna i nawet nie ma sensu jej omawiać. Akcja dzieje się na wielu frontach i chyba nie ma widza, który w czasie seansu jest w stanie się w tym połapać. Wygląda to wręcz jakby Emmerich chciał krzyknąć: „nie śledźcie fabuły, to film rozrywkowy, zobaczcie jaką zaraz zrobię rozpierduchę”.
To co czasami ratuje tego filmu gnioty: to poczucie humoru. Niestety tutaj jest na żenująco niskim poziomie, w dodatku w nieodpowiednich momentach. Tutaj cała spuścizna kulturalna została zniszczona, a niektórych pocałunki z dziewczyną chińskiej urody w głowie … I jeszcze jedna ciekawostka: ludzką cywilizację ratuje między innymi kapitan Hiller – czytajcie uważnie nazwiska … Żeby nie było że mam monopol w pisaniu o tym filmie: