"Szermierz" - estoński Wołodyjowski (ocena 4/10)
Film „Szermierz” rozpoczyna się od informacji o sytuacji po II wojnie światowej na Łotwie. Zabieg, który ma nakreślić czas i miejsce akcji jest zupełnym niewypałem (nomen omen). Sugeruje on bowiem praktycznie całą fabułę i pozbawia Szermierza jakiegokolwiek elementu zaskoczenia.
Do niewielkiej szkoły estońskiej przyjeżdża zagadkowy (ale po napisach początkowych już wszystko o nim wiemy) nauczyciel, który zostaje wuefistą. Ma on zdolności szermiercze, i właśnie w tej mało popularnej dyscyplinie sportu próbuje rozkochać swoich podopiecznych, co mu się niespodziewanie udaje.
Czasy są oczywiście mroczne: problemy ma i wuefista, i rodzice dzieci. Ale dzięki pasji do sportu udaje im się o tym zapomnieć.
Pierwsza część filmu to niestety masakryczne nudy i dialogi typu: „Patrz, zaczął padać śnieg!”, „no tak, rzeczywiście”. Potem nie wiadomo, czy pozostaniemy przy samym temacie szkolnym, czy zacznie dominować kwestia reperkusji politycznych (które mogą dotknąć nauczyciela, a także rodziców), czy też nie zainteresujemy się romansem. Niestety można odnieść wrażenie, że z braku pomysłu dokłada się te kolejne wątki.
Na szczęście dominujący pozostaje wątek sportowy, dzięki czemu mamy kilka minut interesującego filmu. Zapewnia to wyjazd szkolnej drużyny na międzymiastowe zawody i szczegółowe przedstawienie walk szermierczych. Trzeba w tym miejscu przyznać, że samo ukazanie dramaturgii rywalizacji szermierczej (akurat nie jestem fanem tego sportu) jest na wysokim poziomie.
Oczywiście końcówka filmu jest przewidywalna do bólu i znowu zaciera pozytywne wrażenie tych kilku minut.
Film był niezwykle popularny w Finlandii. Dostał nagrodę za zdjęcia (które oprócz tych z zawodów szermierczych są szare, brzydkie i źle skadrowane), był również kandydatem do Oscarów, w której to rywalizacji przepadł dopiero w półfinale.
W Polsce film wszedł na kilka tygodni na pojedyncze seanse w kinach studyjnych. Sensacji nie wzbudził. Towarzyszący mi na seansie starszy pan z latoroślą (wnuczka?) utyskiwał że na ambitne kino to nikt nie chodzi, ale jak się strzelają to walą tłumy. Miał rację tylko częściowo, bo jednak to rzekomo ambitne kino też powinno jakoś przyciągnąć widza. Chociażby ciekawą historią, czy też poprawną realizacją. A obu tych czynników Szermierzowi brakuje. Oczywiście tylko moim zdaniem, bo już krytycy mogą to inaczej postrzegać.