top of page

"Niesamowita Marquerita" - nawet Janda nie dała rady

  • Ogień
  • 14 kwi 2016
  • 3 minut(y) czytania

Niesamowita Marquerite” już na początku był filmem podejrzanym. Przekładana data premiery, zmieniany polski tytuł, francuski reżyser i podejrzanie długi czas trwania. Zestaw czynników zazwyczaj rodzących meganudy. I rzeczywiście film Xaviera Giannoli (takie przeciętne filmy jak „Wywiad”, „Melodia życia) przemknie przez repertuar w dwa tygodnie, i nawet kilka przyzwoitych recenzji go nie uratuje. Jest to dzieło zwyczajnie słabe i chyba na siłę wprowadzone do repertuaru, w oczekiwaniu na znaczniej poważniej budżetowo skrojoną produkcję o tej samej fabule (tegoroczna planowana premiera filmu Stephen Frears z Meryl Streep).

"Niesamowita Marquerita" to autentyczna historia niejakiej Florence Foster Jenkins – najgorszej śpiewaczki świata. Pomimo braku nawet odrobiny talentu (zwyczajnie kobitka fałszowała na potęgę) zyskała popularność, a na jej koncerty – jak rozumiem dla żartu – przychodziły tłumy. To że Florence nie umiała śpiewać to jeszcze małe piwo, gorzej: ona nie wiedziała, że robią sobie z niej bekę. Właśnie ten element próbował uwypuklić Giannoli, dzięki czemu przynajmniej ostatnie sceny są warte obejrzenia. Tylko trzeba wcześniej wytrwać dwie godziny, głównie wypełnione śpiewem (znaczy się śpiewem w stylu Jenkins), albo fatalnie skonstruowanymi dialogami.

Co prawda w filmie amerykańską artystkę zamieniono na francuską Marquerite Dumont, ale i tak wiadomo o co chodzi.

Recenzenci tego filmu bardzo pozytywnie oceniają aktorstwo Catherine Frot w tytułowej roli. Pewnie dlatego że aktorka dostała Cezara, a samodzielne myślenie nie jest silną stroną światka dziennikarskiego (i dlatego powstał wodaiogien.com - żebyście się dowiedzieli zawczasu prawdy o wprowadzanych do repertuaru filmach) i patrzą bezkrytycznie, bo jakżeż jurorzy mogli ocenić nieprawidłowo? Szczerze nie podzielam tych opinii, a nawet uważam że jest ona jednym ze słabszych elementów tego filmu (nie najsłabszym tylko dla tego że do wielu innych elementów można się również przyczepić). Nie wykluczam oczywiście, że to ja, a nie recenzenci się mylę i krytycznie spoglądam na tą kreację z powodu wyjątkowo źle zrealizowanego filmu. Co ciekawe na tej roli połamała sobie zęby również Krystyna Janda, i „Boska” jest najsłabszą sztuką w jej wykonaniu (a byłem kiedyś wielkim fanem tej aktorki, i w sumie dalej ją cenię mimo tego co czasami wygaduje). Może to po prostu trudna do zagrania postać, może jednak scenarzyści nie stanęli na wysokości zadania i aktorki nie mają zwyczajnie co zagrać? W każdym razem z pewnym niepokojem czekam na wersję z Meryl Streep.

Wracając do filmu Giannoli to jest on bez sensu podzielony na jakieś rozdziały (pięć), rozwlekły do granic możliwości i zupełnie nie mogący się zdecydować co chce sobą przekazać. Pojawiają się jakieś wątki poboczne, zbyteczne i mało ciekawe.

Prawdziwa zagadką powinno być natomiast jak na taka skalę i w sumie dlaczego, oszukiwano kobietę, że umie śpiewać. Tak na chłopski i niemuzyczny rozum to chyba powinna się wcześniej zorientować, a nie dopiero jak usłyszała nagranie swojego głosu. Giannoli nie odpowiada na to pytanie (chociaż je swoim filmem stawia) serwując nam wielominutowe arie, oczywiście fałszowane na potęgę.


Jak się spisze Frears - po znakomitym filmie o Armstrongu – dowiemy się niebawem. Jak on już zawali – to niechybny znak że istnieje jakieś fatum Jenkins. Pewnie to kara za postawę jej bliskich i gawiedzi udającej zachwyt nad fałszowanymi występami.

Ale i w dziele Giannoli jest łyk geniuszu. Aktorskiego zresztą. Praktycznie zamiata cały film swoją małomówną rolą Denis Mpunga, grający czarnoskórego kamerdynera Madelbos. Już samo jego spojrzenie jest tak wyraziste, że każde pojawienie się na ekranie budzi widza, i każe zadać pytanie: czy wszyscy wokół powinni oszukiwać biedną kobietę. Szkoda że musi on sam ciągnąc cały film, a jak tutaj unieść 122 minuty takiej nudy i beztalencia.



 
 
 

Comments


Ostatnie posty
Search By Tags
Follow Us
  • Twitter Social Icon
bottom of page