"Królowa pustyni" - Kidman gra 20-latkę
Jeżeli ktoś chce się dowiedzieć o niezwykłej kobiecie Gertrude Bell - to nie jest film dla niego.
Jeżeli ktoś chce się dowiedzieć o upadku Imperium Osmańskiego - to nie jest film dla niego.
Jeżeli ktoś jest fanem Nicole Kidman - to nie jest film dla niego.
Jeżeli ktoś chce spędzić miło czas w kinie - to nie jest film dla niego.
Jeżeli ktoś lubi filmy kręcone w stylu Wernego Herzoga - zapraszamy do kina na "Królową pustyni".
Herzog na stare lata chciał nakręcić hit kinowy. Wymyślił może i nie głupio - bo historia Gertrude Bell to wydawałoby się samograj filmowy. Ale już przedobrzył zatrudniając gwiazdę pokroju Kidman. Nie wypominając Nicole lat - to jednak zagranie młodej dziewczyny to słaby pomysł. Drugim błędem było przywiązanie do swojego stylu reżyserii, stojącego w sprzeczności do obrazów wielowątkowych, romantycznych i dynamicznych.
Zaczyna się ciekawie. Po I wojnie światowej zmierzch Imperium Osmańskiego jest nieuchronny. Europejskie potęgi kolonialne dzielą łup. Ale rozmowa kończą się potrzebą wdrożenia do procesu kobiety najlepiej znającej realia tej części świata. Gertrudy Bell.
Cofamy się 12 lat wstecz i przez 2 godziny śledzimy proces, jaki doprowadził naszą bohaterkę do tak silnej reputacji. Młoda Gertruda nie może wytrzymać w luksusowym domu i strasznie ją nosi. Po wielu odmowach, ojciec godzi się na wyjazd do Teheranu.
Tam rodzi się pierwszy romans w życiu Bell. Według niej najważniejszy. Rzutujący na całe jej przyszłe życie osobiste.
I niestety w tym zakresie Herzog zupełnie się nie sprawdza. Po prostu nie umie kręcić filmów o wielkiej miłości. Celuje w scenach, w których Bell pisze list i równocześnie go czyta. Kto nie uśnie w trakcie pierwszej godziny tego filmu - to szacunek.
Dużo lepiej idzie reżyserowi w ukazaniu zdobywania przez bohaterkę zaufania miejscowych władców. Jest kilka całkiem zgrabnych scen z finałową na czele - Bell ma już takie umocowanie, że ustanawia królów poszczególnych krajów regionu.
Niestety w ponad 2 godzinnym filmie takich rodzynków jest niewiele i całość tonie w typowej (moim zdaniem) dla Herzoga nudzie. Jak ktoś lubi rozkoszować się tymi przedłużonymi scenami i wpatrywaniem w wielbłądy na pustyni - to jakoś wytrwa.
Osobna sprawa to Nicole Kidman. Pasuje do tej roli jak pięść do nosa. Już nawet Żmuda-Trzebiatowska byłaby odpowiedniejsza. Kidman jakoś walczy o tą kreację, ale wychodzi to żałośnie. Aż przykro patrzeć, jak się wije w pustynnej scenerii z nienagannym makijażem.
Idę o zakład, że Królowa Pustyni, mimo że zawojowała Imperium Osmańskie, kin raczej nie zawojuje. I pewnie cała dystrybucja potrwa kilka tygodni.
A Herzog powinien robić to co umie, a nie na siłę próbować zarobić kasę. Jego filmy mają - może niezbyt szerokie - grono wiernych zwolenników. Im też trochę pewnie smutno patrzeć na te zmagania ich Mistrza o pozyskania szerokiego grona widzów.