top of page

"Nawet góry przeminą" - krach dolara


Od kilku tygodni w wybranych kinach (najczęściej małych, studyjnych) wyświetlany jest film, z rzadko goszczącej na polskich ekranach kinematografii chińskiej. Kino azjatyckie w swoim dramatycznym obliczu nie jest łatwym kąskiem dla europejskiego widza, ze względu na sposób prowadzenia fabuły, ukrytą symbolikę i różnice kulturowe (a dla niektórych nawet ze względu na podobną fizjonomię bohaterów). „Nawet góry przeminą” w reżyserii Jia Zhang-ke (wierzę, że podskoczyliście do góry na widok tego znanego każdemu kinomanowi nazwiska …) ma bardzo dobre recenzje, co skutkuje dość przyzwoitą, jak na kina studyjne, frekwencją.

Jia Zhang-ke to jeden z niezależnych chińskich reżyserów, który nawet jak na warunki chińskie tworzy kino specyficzne i trudne w odbiorze. W Polsce rok temu dość dobrze został przyjęty jego film Dotyk Grzechu. Niestety w przypadku najnowszego dzieła poprzeczka jest zawieszona (dla widza przynajmniej) bardzo wysoko. I uprzedzam, jak komuś nie chce się czytać (a w sumie nie warto), „Nawet góry przeminą” jest filmem, który trudno zdzierżyć, przynajmniej dla kogoś kto chodzi do kina głównie dla rozrywki.

Otóż nasz Pan Reżyser podzielił swoją historię na trzy okresy czasowe odległe od siebie czasowo o 25 lat. Generalnie opowiada sagę (nie herbatę bynajmniej) rodziny chińskiej na tle zmian kulturowych, politycznych i społecznych Chin. Lecz wychwycić główne wątki nie jest wcale tak łatwo.

Pierwszym etapem jest rok 1999 i zaczyna się on w miarę żywo od przeboju pop z tamtego okresu. Niestety ta pierwsza część filmu jest najtrudniejsza do zniesienia. Reżyserowi chyba końcówka wieku pomyliła się z latami 70-tymi, bo forma filmowa jest tak niechlujna, jakby jeszcze nikt nie słyszał kilkanaście lat temu o bardziej nowoczesnych sposobach filmowania. Powoduje to, że trudno skupić się nad treścią i rozkoszować kolejnymi epizodami. Po tych 40 minutach na ekranie pojawia się nazwisko reżysera i tytuł filmu, który jakby tutaj się zaczynał mógłby być lżejszy do zniesienia.

Urodzone w 1999 roku dziecko nazwane Dollar – co jest zapewne kolejną aluzją reżysera (film jest "zdajsie" zakazany w Chinach, więc nawet z cenzurą kiepsko sobie poradził) - w drugiej części jest już nastolatkiem, a jego rodzice dojrzałymi, chociaż zagubionymi przedstawicielami dynamicznie rozwijającego się społeczeństwa Państwa Środka.

Dojrzały również same Chiny, i widać wyraźnie że reżyser chce przemycić obraz tych zmian, tylko nie do końca mu to wychodzi. Ta część ma już znośniejszą formę, chociaż cały czas można odnieść wrażenie jakby forma stosowana przez reżysera zostawała jakieś 20 lat w tyle w odniesieniu do czasu prezentacji wydarzeń.

Najlepiej pod względem realizacji wygląda ostatnia faza wydarzeń z 2025 roku, tyle że widzowie którzy zabrnęli w fabule aż tak daleko muszą być zwolennikami bardziej minimalistycznego kina.

W samą fabułę nie ma za bardzo co się zagłębiać, zresztą samo jej śledzenie jest dużym wyczynem. Z ostatniej części dowiadujemy się jedynie że dolar to jednak nie było najlepsze imię, ale kto w Chinach mógł wiedzieć że tak silną pod koniec XX wieku walutę czeka upadek. Ponieważ mamy dopiero 2016 rok, więc jeszcze można wykorzystać tą prognozę reżysera i zajęcie odpowiedniej krótkiej pozycji powinno redaktorom wodaiogien.com oraz zaprzyjaźnionego portalu giełdowego przynieść dostatnią starość.

Wówczas docenimy zarówno ten film, jak i Jia Zhang-ke.

Ostatnie posty
Search By Tags
Follow Us
  • Twitter Social Icon
bottom of page