"Na skrzyżowaniu wichrów" – pamięci 590 tysięcy ofiar „czerwonej zarazy”
W czerwcu 1941 roku na rozkaz Stalina ze swoich domostw zostało wydalonych i zesłanych na Syberię dziesiątki tysięcy mieszkańców krajów nadbałtyckich (Łotwy, Litwy i Estonii). Jedną z nich była młoda kobieta Erna Tamm – narratorka nadzwyczajnego i unikalnego jak na kinowe realia filmu „Na skrzyżowaniu wichrów”. Pisane przez nią listy z okresu zesłania są podstawą scenariusza.
Erna była zwykłą, nikomu nie wadzącą (a już na pewno nie wielkiemu Związkowi Radzieckiemu) mieszkanką małego nadbałtyckiego państwa. Miała kochającego męża, małą córeczkę, skromne domostwo z ogrodem. „Jak mogłam zagrażać wielkiej Rosji?” - pyta się w jednym ze swoich listów. Jak się okazuje mógł powstać w historii ludzkości taki okrutny system, dla których zwykli ludzie mogli być zagrożeniem i wymagali eksterminacji (wielu naszych rodaków ma podobnie okropne przeżycia jak Erna), co tylko można zadedykować wciąż aktywnym zwolennikom socjalistycznych idei.
O gehennie ofiar oprawców hitlerowskich stworzono dziesiątki filmów i napisano wiele książek, opracowań, analiz. Równie okrutny holokaust stworzony przez władców Związku Radzieckiego jest dużo mniej udokumentowany, a przez co świadomość tych okropnych faktów jest mniej zakorzeniona współcześnie. Już tylko dlatego film w reżyserii Martti Helde jest kamieniem milowym i pozycją obowiązkową do obejrzenia.
Problem w tym, że forma filmu jest bardzo trudna w odbiorze. Nie tyle że obraz jest biało-czarny, ale cała historia jest opowiedziana bez ruchu. Poszczególne sceny są jakby zdjęciami, obrazami, po których kamera przemieszcza się ukazując poszczególne fragmenty i sceny. Nawet tak dynamiczne sceny jak wywózka są w tej formie. Na własne potrzeby nazwałem ten zabieg „stopklatką”, ale jak się okazuje ma to bardziej fachową nazwę tableaux vivants.
Nie jest to łatwe do obejrzenia, i tylko maksymalna koncentracja pozwala w pełni rozkoszować się tym filmem. Same fotografie są znakomitej jakości, fabuła pomimo tej statyczności obrazu cały czas biegnie, a czytane listy mają ponadczasowy wymiar i są świadectwem ogromnego cierpienia, tęsknoty i niesprawiedliwości. Z drugiej strony pokonując znużenie pod koniec filmu widz może się zorientować, że właśnie taka forma idealnie pasuje do opowiadanej na podstawie listów dramatycznej fabuły.
To absolutnie wyjątkowy film, którym można się rozkoszować, i który pozostaje w głowie na długo. Szczególnie warty jest polecenia zwolennikom fotografii. Operowanie czarnobiałym obrazem, światłem, cieniem jest tutaj znakomita.
Możliwe że lepszy odbiór filmu jest w warunkach domowych, bo jednak wysiedzenie półtorej godziny (jednak te 90 minut to lekka przesada, można było z korzyścią dla filmu trochę skrócić) w kinie nad bardzo statycznym obrazem jest trudne. Aczkolwiek jak ktoś potrafi się minutami wpatrywać w obraz muzealny to nie powinien mieć problemu.
Jednak aspekt historyczny cały czas wychodzi tutaj wyraziście. Końcowa informacja o 590 tysiącach ofiar samego procesu wywózki z tych trzech stosunkowo małych krajów jest wstrząsający. A jeszcze bardziej boli fakt, że prawda o takiej skali holokaustu radzieckiego socjalizmu, przez długi okres była ukrywana i powszechnie nieznana.