"Londyn w ogniu" - Berlusconi z 30-letnią "przyjaciółką"
"Londyn w ogniu" to film o ratowaniu amerykańskiego prezydenta. Tym razem najważniejszy przywódca świata ma problemy nad Tamizą.
Trochę z własnej winy, ale niech tam. Opisu nie ma za bardzo co przytaczać, wiadomo że mamy po jednej stronie prawy i sprawiedliwy świat, a po drugiej jakiś szaleniec, który ma o coś pretensje (o śmierć córki akurat) i mści się na cywilizowanym świecie.
Z opisu widać, że to typowe kino akcji, i z takim nastawieniem idzie się do kina. Nie można od razu zakładać, że będzie totalna porażka, bo przecież film o takiej fabule też można zrobić solidnie. Trzeba tylko spełnić kilka warunków. Od razu uprzedzam, że w przypadku Londynu nie spełniono żadnego. I jest kiszka, ale to taka kiszka, że momentami ręce opadają. To znaczy nie momentami, tylko średnio raz na minutę.
Pierwsza sprawa to fabuła. Musi mieć ręce i nogi. Zresztą o to nietrudno. I literatura i nawet samo życie dają mnóstwo inspiracji. Niestety pomysł na ten film jest z dupy (sfingowany pogrzeb, przyjazd wszystkich przywódców, atak ze strony policjantów). Głupota goni głupotę. Już wszystko się udaje napastnikom, ale prezydent USA ma na tyle dobre buty, że uchodzi przed terrorystami na motocyklach. Zresztą świeżo po katastrofie helikoptera. Mogli się przynajmniej Leszka Millera zapytać jak się czuje człowiek po awaryjnym lądowaniu.
Druga kwestia to efekty specjalne. Nie tylko musi być efektownie, ale też musi być z sensem, i zrozumiale. Zamieszanie na ekranie wcale nie ułatwia śledzenie losów bohatera. I rozpieprzanie wszystkiego naokoło to niekoniecznie genialny pomysł, jak do niczego nie prowadzi. Tak na zdrowy rozum to zamachowcy mogli użyć broni nuklearnej, i w minutę by sobie poradzili z całym tym Londynem.
Trzeci element to sympatyczni, najlepiej "z jajem" bohaterowie. Tutaj widać, że twórcy filmu coś robili bo już w pierwszej scenie Prezydent żartuje sobie z ochroniarzem.
Niestety poziom żartów jest niespecjalny, i z minuty na minutę obaj coraz bardziej irytują. W zasadzie jak jakaś postać jest nakreślona wyraziście to jest nim czarny charakter, ale mimo wszystko trudno mu kibicować – w końcu zniszczy ten Londyn i gdzie będziemy jeździć na zmywak?
Więc niestety jest źle, tudzież bardzo źle. Nawet największym fanom kina sensacyjnego tego dziwadła bym nie polecał.
Czy jest jakiś plus? Ano jest. To kilka minut, gdy do Londynu zjeżdżają najważniejsi światowi przywódcy. Tutaj udało się obśmiać przywary: kanclerz Niemiec to prawie kopia Angeli Merkel, a motyw z premierem Włoch i jego 30-letnią przyjaciółką jest naprawdę zabawny. To był ten moment gdy zacząłem podejrzewać, że będzie dobrze. Nadzieja szybko jednak poszła z ogniem.