top of page

"Barany. Islandzka opowieść" - trzęsawka


Barany. Islandzka opowieść” był islandzkim kandydatem do Oscara, który przepadł jednak (z wieloma wybitnymi obrazami wespół) w sicie nominacji.


Fabuła filmu oparta jest na opowieści o hodowcach baranów. Kochają oni do przesady swoje zwierzęta. Dbają o nie, myją w wannie, traktują prawie jak ludzi.

Niestety spada na nich straszny cios: epidemia trzęsawki. Wszystko barany trzeba zlikwidować.

Odszkodowanie dla hodowców nawet w części nie rekompensuje tragedii tych ludzi. Kochają zwierzęta, ale już ludzi to nie za bardzo. Bracia mieszkający naprzeciwko siebie od lat są pokłóceni, chyba głownie dlatego że barany jednego wygrywają na zawodach z baranami drugiego.

Dopiero wizja eksterminacji baranów pozwoli przełamać bariery pomiędzy braćmi.

Jakkolwiek absurdalna byłaby ta historia, to znając wielu ludzi, można sobie wyobrazić, że są ludzie dla których zwierzę jest ważniejsze od człowieka. Ma to nawet w sobie jakieś ciepło, aczkolwiek prowadzi często do bardzo nierozsądnych postepowań. Może nie takich, jak w tym filmie, ale jednak.


Problemem samego filmu jest to, że przez prawie 90% czasu jest masakrycznie nudny. Ileż można obserwować uwielbienie baranów. Kiedyś był taki program w TV (może teraz wróci) „Rolniczy kwadrans”. I ten film też powinien zostać skrócony do takiego wymiaru. Bo wszystkiego na 15 minut było pomysłu.

Ale już jak ktoś trafi do kina, to niech wytrzyma do końca, bo ostatnie 15 minut trzyma tempo i pokazuje zmaganie ludzi z naturą o uratowanie umiłowanych istot.

To taki typowy zabieg: wynudzić widza przez 80 minut, żeby efektowną końcówką pozostawić dobre wrażenie. Ale nie z nami te numery. Barany to niestety film słaby, z dość wydumanym tematem i słabiutką zrealizowany. Może jak ktoś kocha barany to warto żeby się wybrał, ale myślę że spotkanie z pierwszym z brzegu podhalańskim baca jest tysiąckroć ciekawsze od siedzenia na tym w kinie.

Ostatnie posty
Search By Tags
Follow Us
  • Twitter Social Icon
bottom of page