"Eisenstein w Meksyku" - upadek Petera Greenaway'a
Nowy film Petera Greenaway’a, jednego z największych wizjonerów i twórców eksperymentalnego kina wszedł na polskie ekrany niepostrzeżenie i szybko z nich zniknie, nie wzbudzając jakiegokolwiek zainteresowania. Jakoś nie dziwi długa przerwa realizacyjna Greeneway’a. Film „Eisenstein w Meksyku” jest bowiem dowodem, że stracił on zdolność nie tylko do szokowania, ale nawet do umiejętności opowiedzenia ciekawej historii.
Eisenstein to legendarny rosyjski reżyser (między innymi słynna scena schodów w Odessie z filmu Pancernik Potiomkin). Przyjeżdża do Meksyku kręcić najnowszy film. Otrzymuje on do pomocy opiekuna, która wyzwala w nim niespotykane wcześniej (w zimnej Moskwie) żądze.
Nawet nie ma pokazanego procesu tworzenia filmu, są za to liczne, przesadnie dosadne sceny. A jednej z nich nie powstydziłby się gejowski film porno.
Pewnie dla fanów talentu Greeneway’a coś tam z tego filmu da się wyciągnąć, ale i tak obawiam się że niewiele, bo w końcu kiedyś takim fanem było. Albo mocno mi się zmieniło, albo współcześnie te filmu już zamiast szokować irytują i nudzą.
Jest w tym filmie trochę archiwalnym scen filmów Eisensteina i one przykuwają momentami uwagi. A reszta jest jak meksykańskie muchy: brzydkie, szkodliwe i wkurwiające.