"Jak to robią single" - poród w taksówce
„Jak to robią single” to ten nowy typ komedii romantycznych, którego podstawową wadą jest to (w mojej skromnej ocenie), że nie tylko nie jest śmieszna, ale momentami jest wręcz żenująca.
Główna postać filmu - dziewczyna Alice (twierdząca że pochodzi z Portland – ale tym razem nawet to jej nie pomoże), z fatalnie grającą jej rolę Dakotą Johnson (córka Melanie Griffith), poznaje w akademiku - po wyjściu z prysznica -chłopaka i jest z nim kilka lat. Ale potem nagle stwierdza że go rzuci, bo nigdy nie była sama (najpierw mieszkała z rodzicami, a potem z nim).
Podejmując pracę w kancelarii prawniczej (trojga nazwisk, oczywiście wiadomego pochodzenia) poznaje rozrywkową Robin (tutaj zdecydowanie lepsza Rebel Wilson), która może ze względu na swoją nadwagę, a może na wybuchowy charakter większość czasu poświęca zabawia (nie koniecznie dobrej zabawie).
Do tej dwójki singielek dołącza lekarka przyjmująca porody, która nie chce mieć dziecka, żeby po 15 minutach filmu już chcieć i to jeszcze z In vitro.
Ogląda się ten film jak za karę. Jest zupełnie nieśmieszny, fatalnie zrealizowany, bez żadnej myśli przewodniej, z idiotycznymi dialogami, których nie uświadczysz w realnym życiu. Jeżeli najśmieszniejszą sceną jest łapanie taksówki poprzez rzucanie się grubaski na maskę jadącego samochodu …. to chyba zamyka temat.
Ale nie jest najgorsze to, że taki film powstał i wchodzi do repertuaru kinowego akurat w okolicy święta walentynkowego. Najgorsze jest to, że ludzi taki poziom humoru autentycznie śmieszy. Pół sali się chichrało w najbardziej żenujących momentach. Rozumiem, że do kina chodzi się przede wszystkim dla rozrywki i dla przyjemności, ale że niektóre rzeczy ludzi śmieszą, to przyprawia o dreszcze zażenowania.