top of page

"Alvin i wiewiórki: wielka wyprawa" - tropem klubów NBA


Wielka wyprawa” to już czwarty film z serii „Alvin i wiewiórki”, czyli gadające futrzaki o mocno rozrywkowym i bałaganiarskim stylu życia. Opiekujący się nimi Dave ma urwanie głowy, ale podobnie jak przy małych dzieciach dużo radości i satysfakcji.


Co prawda akcja nowego filmu dzieje się między pierwszą i druga częścią, ale nie ma to większego znaczenia. Można spokojnie ten film oglądać bez znajomości poprzednich (nawet lepiej).


Kluczem fabuły jest wyznanie Dave o zapoznaniu nowej dziewczyny, która jest lekarką (dość zapominalską bo nawet w restauracji paraduje ze stetoskopem). Wiewiórkom bardzo się podoba nowa sympatia swojego opiekuna (same by nawet chętnie ja schrupały), ale okazuje się że jest jeden szkopuł, w postaci dorosłego syna lekarki. Wydaje się on mocno antypatyczny i początkowo daje się we znaki małym zwierzątkom. Dodatkowo synalek uświadamia wiewióreczkom, że zapowiedź zmian rodzinnych może dotknąć także ich osobiście. A wie o czym mówi, bo jego ojciec w dzieciństwie porzucił rodzinę.

Rozmyślania na natury rodzinnej zajmują naszych małych bohaterów, szczególnie że ich damskie odpowiedniczki pojechały sędziować amerykańskiego idola.


Wiewiórki „wyczajają” pierścionek zaręczynowy i z przerażeniem dochodzą do wniosku, że do założenia nowej rodziny (może bez ich udziału) ma dojść podczas romantycznej wyprawy w Miami. Zamiast więc bałaganić w domu mają wielki cel unicestwienia pierścionka, a tym samym zburzenia perspektywy związku. Jak zwykle chcą dobrze (przynajmniej dla siebie), a wychodzi źle (dla wszystkich).

Wyprawa do Miami jest za to przyczynkiem do nawiązania przyjaźni z największym do tej pory wrogiem – synem lekarki. Od nienawiści do przyjaźni jest zwykle bardzo blisko.

Szczególnie że pojawia się nowy rywal – agent, którego zawód miłosny był nierozerwalnie związany z wiewiórczą trójca, i jego motywacja do utrudnienia życia wiewióreczkom jest uzasadniona. Trochę mnie tylko rozczarowało, że jadąc tropem rywali Portland TrailBlazers nie wpadły na jakiś meczyk NBA tylko chlały i tańczyły. A jak przyszło podróżowac to małe nóżki stanowiły spory problem.

Sama fabuła może ma ręce i nogi, ale niestety zdecydowanie brakuje pomysłów. Poszczególne watki słabo się zazębiają. Zdecydowanie najlepszy jest wątek zmiany stosunków wiewiórek z synalkiem. Reszta jest słaba i na siłę. Braki scenariuszowe nadrabiają sceny muzyczno-taneczne, prawie jak w filmach indyjskich.


Jak ktoś lubi bardzo serię to i ten film mu się spodoba. Jak ktoś jeszcze nie widział to też może się usatysfakcjonowany. Ale podniecanie się po raz czwarty tym samym motywem: że wiewióreczki gadają, śpiewają, są nieznośne, ale mają dobre serce i dobrze chcą tylko wychodzi zawsze wtopa, zaczyna być nużące.


Ostatnie posty
Search By Tags
Follow Us
  • Twitter Social Icon
bottom of page