"Syn Szawła" - Antygona w Oświęcimiu
„Syn Szawła” to węgierski kandydat do Oscara w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny. Znalazł się w piątce nominowanych, trochę kosztem znakomitych (ale niepoprawnych politycznie) niemieckiego „Labirynt Kłamstw” i belgijskiego „Zupełnie Nowy Testament”. Już ten fakt postawił wysoko poprzeczkę dla obrazu Laszlo Nemesa (najprawdopodobniej mieszkaliśmy koło tego Laszlo, jak byliśmy w Budapeszcie na imprezowym wyjeździe przed meczem Serbia-Polska).
„Syn Szawła” to historia z obozu koncentracyjnego - najprawdopodobniej w Oświęcimiu. Główny bohater – węgierski Żyd Szaweł zaangażowany w Sonderkommando (czyli mogący trochę więcej niż przeciętny więzień) - rozpoznaje w jednym z zagazowanych (aczkolwiek jakimś cudem nie uśmierconemu od razu) swojego syna. Priorytetem jego działań będzie doprowadzenie do pochówku zmarłego zgodnie z zasadami religii, czyli z pełną modlitwą i żydowskim obrządkiem. Jak łatwo się domyślić nie jest to zadanie proste w obozie koncentracyjnym, szczególnie że pochówek ma związek z kulturą żydowską.
Nie ukrywam od razu na wstępie, że film mi się nie spodobał, nie w sensie tego co się dzieje na ekranie (bo to dramatyczne i drastyczne obrazy i nikomu nie może się to spodobać), ale w sensie całości realizacji. Może jest to podejście zbyt kontrowersyjne, bo film jest ogólnie chwalony i biorąc pod uwagę tematykę to pewnie murowany kandydat do Oscara, ale takie było moje osobiste odczucie i napisze o nim dzieląc spostrzeżenia na dwa aspekty: formę i fabułę.
Film jest zrealizowany w sposób specyficzny. Kamera jest praktycznie przez cały czas bardzo blisko twarzy Szawła. Nie odstępuje go na krok aż do finałowej sceny. Wydarzenia więc widzimy wyłącznie z jego perspektywy. Jest to po części zrozumiałe: reżyser chciał umieścić widza w środku zdarzeń i maksymalnie go zaangażować. Trzeba przyznać że technicznie jest to znakomicie zrealizowane, szczególnie dźwięk jest perfekcyjny (zalecana wizyta w dobrym kinie). Tylko że jednak zabieg ten obraca się przeciwko twórcom. Naprawdę trudno mieć ochotę identyfikować się z głównym bohaterem i „wchodzenie w jego głowę” zwyczajnie irytuje, męczy, a w końcu nuży.
Pal sześć gdybyśmy kibicowali Szawłowi w jego działaniach. Ale fabuła całego filmu jest też mocno nieprzekonująca. Szaweł za wszelką cenę chce uratować duszę zmarłego (nawet nie jest pewne że to jego syn), podczas gdy wokół niego mamy piekło na ziemi. Rozumiem że przesłaniem filmu miało być to, że można stawiać religię i dbałość o los duszy po śmierci wyżej niż swoje i kolegów życie na ziemi, ale jest to co najmniej mało przekonujące. Świetnie to podsumował jeden ze współwięźniów: „zdradziłeś żywych dla martwego”. I jak tu się identyfikować z gościem który dąży do jakiegoś absurdalnego w tych warunkach pogrzebu, jak pojawia się iluzoryczna szansa (wyzwolenie obozu jest blisko) na ratunek z tego piekła. Nie jest do końca również przekonująca swoboda Szawła w przemieszczaniu się po całym obozie i poszukiwaniu rabina do obrządku. Z jednej strony panika hitlerowców (przyśpieszone egzekucje), z drugiej plany ucieczki, a Szaweł sobie łazi po obozie i dogaduje się z lekarzem co do ciała, a z rabinem co do modlitwy. A już niektóre sceny (karabin w wodzie, egzekucja na dołem) są maksymalnie nieprawdopodobne i niezrozumiałe.
Jest to na pewno film, który jednak warto obejrzeć (koniecznie w dobrym kinie i bez popcornu) i wyrobić sobie indywidualne zdanie (jak ktoś wejdzie w postać Szawła to zapewne wyjdzie z kina na miękkich nogach), ale dla mnie zawsze będzie się kojarzył z zabraną oscarową szansą dla "Labiryntu Kłamstw", który jest świetny i na ekranach polskich zagości wreszcie (po licznych odkładaniach) w piątek 22 stycznia.
Comments