"Ma Ma" - hiszpański nowotwór
Film Medema (znanego dotychczas z bardzo niekomercyjnego repertuaru) to kolejny głos w modnym ostatnio na całym świecie klimacie kina "nowotworowego": czyli choroba, walka i najczęściej śmierć - tragedia chorego i całej rodziny jego. Tylko że "Ma Ma" wyróźnia się zdecydowanie. Zdecydowanie pozytywnie. I to pomimo wielu wad ....
Medem w sposób absolutnie niesamowity wczuł się w problem od strony chorego, Od początkowego lekceważenia (fryzjer ważniejszy od badania), po mało istotne w skali sytuacji problemy (wypadanie włosów), aż do powolnego utraty świadomości i rozróżniania rzeczywistości od fikcji.
"Ma Ma" ma momenty gdy popada w absurdy i zwykły kicz. Ale mimo tego film Medema się w sposób znakomity broni. Nawet niezrozumiałe decyzje i zwroty akcji nie zniechecają do kibicowania bohaterom.
Duża zasługa w tym znakomitej realizacji: wszystko tutaj jest perfekcyjne - zdjęcia, montaż, tempo akcji, dialogi, muzyka, aktorstwo.
I nawet nie rażą takie górnolotne teksty jak "dusza nigdy nie umiera".
Kicz w jaki wpada w pewnym momencie film bardziej przypomina Almodovara niż polską Chemię. Ten film to taki hiszpańska wersja śmiertelnej choroby. Nie tylko rak jest tutaj problemem, ale i bezrobocie i kryzys i namiętność małżonka do młodej cycatej blondynki. Ale i tak wszystkich jednoczy futbol i finał polskoukraińskiego Euro2012.
Szczytem odlotu reżysera jest ukazanie animacji serca w czasie stosunku seksualnego, a nawet w ostatnich sekundach życia. Nawet to się w tym filmie razi.
Na osobną recenzję zasługuje Penelopa Cruz. Stworzyła w tym filmie aktorskie arcydzieło.